10.02.2014

Przerobię sobie zdjęcie!

Z pewnością nie jest dla Was nowością, że od paru dobrych lat (stuknęło sześć!) zajmuję się fotografią, a zwłaszcza: fotografią z udziałem modelek (ewentualnie modeli). Jak trudno, a jednocześnie fantastycznie pracuje się z ludźmi wiemy chyba wszyscy, a wśród tych trudności jest zjawisko, z którym - mimo doświadczenia i profesjonalizmu - nadal się borykam. I pewnie nie ja jedna. Niestety zwykle jestem grzeczna i kompletnie nieasertywna, więc kiedy pada sakramentalne stwierdzenie: to ja sobie przerobią zdjęcie, po prostu coś tam pod nosem odburknę, bo nie mam za grosz siły, żeby zaprotestować, bo nie wypada, bo to, bo tamto... I o tym będzie ten wpis, drogie modelki (modele), bo wydaje mi się (nadal grzecznie i mało asertywnie), że to nie wynika ze złej woli, tylko nieświadomości. Nieświadomości, że ingerując w cudze zdjęcie robicie coś wyjątkowo niestosownego.

Po pierwsze: prawo autorskie. 
Ważna dziedzina, bo też nigdy nie wiadomo kiedy ewentualnie staniesz po tej drugiej stronie. Prawo autorskie reguluje kwestie autorstwa wszelkich możliwych "utworów", muzycznych, słownych, pisanych, obrazowych. Z grubsza to, co ktoś inny tworzy, choćby to miały być jakieś bazgroły na serwetce. Każdy fotograf jest autorem swojego zdjęcia, co znaczy, że ma pełne prawo dysponować nim jak zechce. I nikt inny nie ma takiego prawa, ani nie może go od niego wykupić. Sprytne? Nawet, jeśli płacisz za zdjęcia, to płacisz za kopię, nie możesz zakazać fotografowi publikacji. Modelka współtworzy zdjęcie, ale ostatecznym autorem, twórcą koncepcji i człowiekiem, który za nie odpowiada jest zawsze fotograf. W świetle tego oczywistego prawa wszystkie ingerencje niefotografów (no chyba, że na wyraźne polecenie i pod okiem autora) są przestępstwem. Jasne, nie donosimy na siebie. Jasne, to nie jest nie wiadomo co - tak sobie mówimy. Ale czasem, kiedyś możecie trafić na kogoś, kto się uprze i dojdzie swoich praw gdzieś wyżej. Tak jak nie idziecie do Luwru domalować Mona Lizie kwiatek w ręce, albo nie dopisujecie do przeboju Michaela Jacksona kolejnej zwrotki, tak nie obrabiacie sobie zdjęć. To fotograf wie, jak to zrobić i jeśli wierzycie mu na tyle, żeby pójść do niego na sesję, o rezultat nie trzeba się bać. 

Po drugie: sprawa twórcza. 
Co wynika z prawa autorskiego, to element twórczości w utworze, czyli indywidualny wkład artysty, który nadaje temu co tworzy swój charakter. Wbrew pozorom to bardzo proste, idę na sesję i tak fotografuję, dobieram tło, kadry, ustawienia, żeby mieć to, co sobie planuję. Podobnie później podczas długiej obróbki - co usuwam, co zostawiam, a co poprawiam jest moją koncepcją, moją. Mogę zrobić komuś fioletowe oczy, bo tak, bo taka jest koncepcja zdjęcia. Jeśli masz inne zdanie, zawsze możemy to przedyskutować. Jeśli chcesz coś zmienić, możesz dać mi znać, ale to ja wiem, jaki efekt będzie najlepszy. Jeżeli nadal wiesz lepiej, to pomyśl dlaczego i czy na pewno chcesz zdjęcia od tego konkretnego fotografa - czasem można zrezygnować. I przede wszystkim wczuj się w pozycję tej drugiej strony: robisz coś, starasz się, poświęcasz czas, ileś konkretnych minut przy komputerze, a modelka w rezultacie zmienia sobie Twoje zdjęcie. To tak, jak będąc dzieckiem dać rodzicowi kartkę z rysunkiem i otrzymać od niego po chwili poprawioną wersję. Tylko czy ta poprawiona będzie jeszcze Twoja?
Jasne, są przypadki, że fotograf celowo pogrubia modelkę (wiem i znam), albo dąży do efektu z którego ta może nie być zadowolona. Ok, nie podoba Ci się - nie musicie razem pracować, proste. Jeśli już pracujesz, to nie psuj i nie neguj cudzej pracy. I ufaj, prawdziwy fotograf wie lepiej i nie zrobi Ci krzywdy. Wrócę do mojej Mony Lizy: nawet jeśli uważasz, że wyglądałaby lepiej na tle wieżowców, z papierosem w zębach to NIE przerabiasz tego, co wymyślił Da Vinci. 

Po trzecie wreszcie: to, co boli chyba najbardziej, a ja ośmielam się nazwać zniesławieniem. Nazwijmy rzeczy po imieniu: jeśli przypadkiem w sieci znajduję robione przez siebie zdjęcia, nad którymi spędziłam godziny korygując kolory, a widzę, że są czarno białe i z jakimś dziwnym rozmazaniem, a na dodatek (o tym zaraz) jeszcze podpisane moim imieniem i nazwiskiem, to czuję że ktoś robi mi na złość. Nie ukrywajmy, żyjemy w czasach, gdy łatwo dotrzeć i szukać potencjalnych klientów, a to opiera się na rozpoznawalności i poczcie pantoflowej. Czy będę zadowolona, kiedy wasze koleżanki, moje potencjalne odbiorczynie, albo klientki, dowiedzą się, że tworzę jakieś szkaradztwa, o których istnieniu nie mam pojęcia? Będę wściekła. Także dlatego, że to działa na moją szkodę, oto ja nie potrafię zrobić porządnie czegoś, w czym niby jestem dobra. Znowu: wyobraź sobie, jak poprawiasz Mona Lizę dając jej do ręki lizaka i dorysowując trzecie oko, wrzucasz do do sieci z podpisem: Mona Liza, Da Vinci. I ktoś otworzy Google, i szukając przykładów dzieł Da Vinciego uzna, że facet był nienormalny. W dużym uproszczeniu tak właśnie to działa, robisz mi negatywną reklamę, choć wydaje Ci się, że to nic takiego. Czasem składam zdjęcia w dyptyki, bardzo ostrożnie i bazując na estetyce. Czasem znajduję swoje zdjęcia złożone w dyptyk, jakiego nigdy bym nie stworzyła. I znowu, grzebiesz mi w czymś, co dostajesz jako kompletną całość, nie kolorowankę do uzupełnienia, gdzie żaba może być czerwona, a bocian zielony. Nie zostawiaj wrażenia, że nie potrafię robić zdjęć (z tej przyczyny nigdy nie dzielę się surowymi zdjęciami bez obróbki).

Jeszcze o podpisach: podpis jest ważny. 
Nawet, jeśli fotograf tego nie powie wprost, trzeba go podpisać. Kupujesz płytę - na okładce jest nazwa wykonawcy, to samo na książce. Zdjęcie ma autora. I jest to zasada tym ważniejsza, jeśli pracujecie za darmo, w tym wypadku Ty zarabiasz zdjęcia do portfolio, a fotograf pewną sławę, jaką przyniesie mu rozpowszechnianie przez Ciebie zdjęcia, także na Facebooku. Jeśli go nie podpiszesz, ileś osób powie Ci, że świetnie wyglądasz, ale fotograf nadal pozostanie anonimowy. To kwestia przyzwoitości. Przyzwoitością jest też nie ingerowanie w zdjęcia.
Bo tak się nie robi. Nikt z tego nie jest zadowolony.